Pół roku temu, w październiku dokładnie, zauważyłam u mojej suczki problemy z wypróżnianiem. Znałam oczywiście przychodnię panów Napierajów, ale sięgnęłam do internetu, żeby potwierdzić moją, kiedyś dobrą opinię o nich. Niemal same pozytywne komentarze skłoniły mnie do powierzenia tej ekipie mojego psa.
Nie przypuszczałam, że sprawy mają się aż tak poważnie.
Diagnostyka organoleptyczna skutkowała kroplówką. Potem seria badań.
USG, RTG, badanie krwi...i kolejna kroplówka.
Zalecenie - syrop na rozluźnienie stolca i czekamy.
Kolejnego dnia, kolejna kroplówka, oraz decyzja o lewatywie.
Pies ma 15 lat, więc ryzyko poddania go narkozie dość spore. Jednak wyniki badania krwi na tyle dobre, że decydujemy o zabiegu.
Zostawiam psa na cały dzień, mam odebrać jak nowego.
Nie odbieram. To znaczy jedzie ze mną do domu, ale jak nowy nie jest.
Staruszka, myślę, dojdzie do siebie.
Nigdy nie doszła.
Każde wypróżnienie było męczarnią, a ja próbowałam pomóc jej podając środki przeciw zaparciom.
Wreszcie jadę do innego lekarza.
Jakie jest moje zdziwienie, kiedy pani doktor, stwierdza guza okolicy odbytu, nieoperacyjnego, naciekającego, wielkości jabłka.
Takich guzów u zwierząt się nie operuje.
Jednoznacznie też określa, że co najmniej od dwóch lat rósł sobie swobodnie. Jest mocno zdziwiona, że przy badaniach jakie wykonano, nie zauważono go, a badało pasa trzech lekarzy, każdego dnia inny.
Poza tym, owa nieszczęsna lewatywa, musiała unaocznić narośl blokującą wyjście z jelita.
I tak, pierwsza wizyta z kroplówką - 150zł
Kolejna wizyta z kroplówką oraz badania - 150zł
Następna wizyta RTG - 150zł
Następnie lewatywa w narkozie - 400 zł (gdyby rzecz działa się nocą cena rośnie do 1000zł)
Kontrolna wizyta i antybiotyk - 45zł
Kolejna kontrolna wizyta i antybiotyk - 45zł
I jeszcze jedna kontrola - 45zł
Nikt, przez ten czas, nie zasugerował nawet, że dziać może się coś dużo gorszego niż zwykłe zaparcie.